Prawie dorosły mężczyzna. Historia nastoletniego debiutanta na dystansie… 1/3



Prawie dorosły mężczyzna 😉 16-letni uczeń Liceum. Prawie zawodowy karateka. Na co dzień żyjący pod jednym dachem z zakręconym na punkcie triathlonu tatą, będącą w biernej opozycji do poczynań ojca mamą oraz wyjątkowym, choć czasami lekko irytującym młodszym bratem 😉 Nastolatek to ja. Oto krótka historia chłopaka, któremu zachciało się wystartować w triathlonowej sztafecie z dwa razy starszymi od siebie Ironmanami.

POMYSŁ

Skąd właściwie, można by zapytać, abstrakcyjny pomysł startu w zawodach triathlonowych? Otóż zadecydowała ciekawość. Od kiedy pamiętam, przez całe moje krótkie jeszcze życie, miałem styczność z pływaniem. Czasami mniej lub bardziej profesjonalnie, ale nie było roku, w którym nie poszedłbym choć raz w tygodniu na basen. No właśnie, tylko co fajnego jest w pływaniu od ściany do ściany przez około godzinę? Z tego, jak nudne jest to zajęcie, zdałem sobie sprawę dopiero, kiedy tata pierwszy raz zabrał mnie na trening open water. Wchodząc do jeziora po raz pierwszy, zrozumiałem jak bardzo można urozmaicić pływanie odbywając trening w akwenie otwartym. Było to 2 lata temu. Mniej więcej miesiąc po pierwszym treningu na wodach otwartych zdecydowałem się wystartować, po namowach ojca, w sztafecie. Dokładnie razem z nim oraz trenerem triathlonu Pawłem Różańskim. Wyznaczyliśmy termin startu na 10 lipca 2016 r. Pudło na dystansie ¼ Ironamana w Nieporęcie to był nasz ambitny cel.

PRZYGOTOWANIA

Aby dobrze przygotować się do startu musiałem przede wszystkim zmienić mój plan treningowy. Z pływania interwałów, treningów maksymalnie 1,5-kilometrowych przeszedłem na długie wypływania. Od teraz liczył się dystans i wysiłek tlenowy, a nie pokonywanie basenów w jak najkrótszym czasie. Poza tym w końcowym etapie przygotowań skupiłem się na przystosowaniu mojego organizmu do pływania na akwenach otwartych. Oswajałem się z wodą, poprawiałem technikę, uczyłem się pływać „na kierunek”. Całe przygotowania zajęły mi 10 miesięcy. Ostatnie dni przed startem były już tylko ekscytującym, choć zarazem niespokojnym oczekiwaniem na nadchodzący start.

ZAWODY

Dzień debiutu zaczął się koło godziny 6:00. Szybkie śniadanie zjedzone ze ściśniętym żołądkiem, ostatnia kontrola sprzętu i wyjazd na miejsce zawodów. W Nieporęcie byliśmy z ekipą około godziny 7:30. Zostało 1,5h do startu. Wprowadziliśmy rower do strefy zmian, porozmawialiśmy ze znajomymi i chłonęliśmy atmosferę zawodów. Muszę przyznać, że pierwsza styczność z tego typu imprezą robi wrażenie. Mnóstwo ludzi, lekko nerwowa, choć przyjazna atmosfera i głos speakera przypominający o najważniejszych czynnościach przed zawodami, to rzeczy które z okresu bezpośrednio przedstartowego zapamiętałem najlepiej. Zbliżała się godzina wejścia do wody. Mniej więcej na 40 minut przed startem spróbowałem zjeść kawałek batona. Okazało się, że mój żołądek odmawia posłuszeństwa, więc skończyło się na jednym gryzie. W tym momencie doszło do mnie jak bardzo jestem zdenerwowany.

Zostało już tylko kilkanaście minut do rozpoczęcia zawodów. „Czas zacząć rozgrzewkę”, powiedział trener. Chwila truchtu, wymachy ramion, lekkie rozciąganie. To mnie trochę uspokoiło. Jednak głos speakera oświadczający, że od startu pozostało już tylko 10 minut, na nowo wzbudził we mnie niepokój. Ostatni łyk wody, kopniak w cztery litery od taty na szczęście, zapięcie pianki i udałem się na start. Po „odchipowaniu” weszliśmy wszyscy tj. ponad 500 zawodników, do wody. Nogi z waty, stres, przyśpieszone bicie serca. To było to, co towarzyszyło mi w pierwszych momentach w jeziorze. W głowie bardzo różne myśli. Ja jednak starałem się być opanowanym za wszelką cenę. Podczas odliczania ostatnich 10 sekund do startu, w głowie krótka modlitwa. Boże! Prowadź mnie! (jak trwoga to do Boga ☺). Wreszcie wystrzał – rozpoczęcie wyścigu. Przede mną do pokonania prostokąt o obwodzie niemal jednego kilometra. Pierwsze metry nie należały do najprzyjemniejszych. Ciągle niespokojne jeszcze serce, kocioł kłębiących się wokół mnie zawodników. Na szczęście wyszedłem z tego bez większych obrażeń. Po około 300 metrach trochę się uspokoiłem. Unormowałem oddech i rozpocząłem płynięcie w swoim mocnym tempie. Nie potrwało to jednak zbyt długo, gdyż po dotarciu do pierwszej boi zostałem poczęstowany łokciami z dwóch stron jednocześnie. Jednak tym razem pozbierałem się szybciej. Płynąłem konsekwentnie dalej. Do końca dystansu obyło się bez poważniejszych kolizji ☺. Powoli widać było metę. Już tylko jeden zwrot dzielił mnie od ukończenia pływania. Jeszcze tylko mała pomyłka nawigacyjna i byłem na lądzie. Teraz pozostało już tylko dobiec do strefy zmian i przekazać chip ojcu – kolarzowi w naszej sztafecie.

Bieg, który miał być wykonany w tempie ekspresowym niestety okazał się mordęgą przez banalny błąd debiutanta. Nie rozpiąłem kompresyjnie działającej pianki, co doprowadziło do ciężkiej zadyszki. Dobiegłem do strefy zmian niemal wypluwając płuca. Tak zakończyłem swój pierwszy start. Wyszedłem z wody w drugiej dziesiątce spośród ponad 500 chłopa! Sukces? Raczej tak, zwłaszcza, że na pewno byłem najmłodszym uczestnikiem tej imprezy no i totalnym debiutantem. Ostatecznie jako sztafeta zajęliśmy 4. miejsce, tracąc do podium niespełna 15 sekund. Cholera!!! Mimo to czułem się wspaniale. Byłem zadowolony i dumny z naszego międzypokoleniowego teamu. Emocje, jakich dostarczył mi wyścig były fantastyczne i polecam przeżyć je każdemu. Do tego wspólna rywalizacja, w prawdziwych zawodach, w jednym team`ie z własnym ojcem, to naprawdę coś wyjątkowego, innego. To buduje mocną więź. Dzięki tato!

Debiut triathlonowy

CO DALEJ?

Jak wiadomo, triathlon to uzależniająca dyscyplina sportu. Nie da się tak po prostu poprzestać na jednym starcie. Dlatego nie zatrzymujemy się i lecimy dalej startować jako sztafeta. W tym sezonie spróbujemy zdobyć wysokie miejsce w całym cyklu Volvo Triathlon Series. Podwoiliśmy jednak dystans. Próbujemy teraz sił na połówce Ironamana. Tak więc do zobaczenia w wodzie… 😉 Miejcie się na baczności triathlonowi seniorzy i weterani! Podziwiam i szanuję Was wszystkich bardzo, ale nie zawaham się wyjść przed Wami z wody na kolejnych zawodach 😉


Bartek Gryzzli | brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

polecane artykuły

Ja, Dorota

Ja Dorota - Ironman Kopenhaga

Pech i szczęście w jednym – Ironman Tallinn

Ironman Tallin

Ironman Austria okiem supportu

ironman austria