Jak to z tym jednym, jedynym startem w Ironmanie było … (cz. I)



KWIECIEŃ 2015

Chcę wystartować w zawodach triathlonowych…
Słusznie.
Potrzebuję, żeby mnie ktoś przygotował do startu…
Na jakim dystansie?
Królewskim!
Wtedy zobaczyłem ten błysk w oku i wiedziałem, że trafiłem na odpowiednią osobę, która będzie wiedziała jak mnie do tego przygotować i zrobi to z prawdziwą pasją…
Kiedy?
W 2016.
Znowu ten sam błysk w oku, tym razem zdradzający, że będzie to mega wyzwanie i dla niego i dla mnie, bo czasu w zasadzie było za mało.
Widzimy się jutro w pizzerii i omówimy szczegóły…

Tak poznałem trenera Pawła Różańskiego..…

Z żoną układ był prosty – jeśli da znać, że ma dosyć moich treningów, jest zmęczona samodzielnym dbaniem o sprawy domowe, ja zrezygnuję ze startu. Z trenerem jeszcze prostszy – 20 sierpnia 2016 roku mam ukończyć zawody Polskaman na pełnym dystansie.

Mając sprawy domowe dogadane oraz ustalony z trenerem cel, rozpocząłem swoją przygodę z triathlonem w ogóle i drogę do startu na dystansie 226 km.

SEZON STARTOWY 2015

Sezon startowy 2015 właśnie się zaczynał i momentalnie został przez Pawła wypełniony planami treningowymi i startami. Było tego duuuuużo. Pierwszy raz zetknąłem się z rozpisanym planem treningowym i zostałem z tym w zasadzie sam na sam. Tylko ja, jakieś cyferki i strasznie wolno płynący czas. Paweł opowiedział mi co jest celem poszczególnych jednostek treningowych, ale za cholerę wtedy nic nie rozumiałem. Jakieś HR, VOD, podprogi, nadprogi, glutamina mleczany, katabolizmy, regeneracje, bursztyniany, laktaty… Nie miało to dla mnie wtedy znaczenia, bo wiedziałem, że muszę po prostu zrealizować to, co znalazłem w tabelce excelowej. Łatwiejsze w ogarnięciu były cele startowe – tam miałem po prostu pobiec najszybciej w życiu. To rozumiałem od samego początku 🙂

Sezon był w zasadzie bardzo udany – kilka poprawionych wyników, debiut w zawodach triathlonowych, ale też pierwsze kontuzje. Najważniejsze chyba w 2015 było zdobycie doświadczeń triathlonowych i oswojenie się ze specyfiką tych zawodów. Zima 2015 to delikatne narty i godziny treningów pod dachem…. W nowy rok wszedłem z dziwnym poczuciem uciekającego czasu i przerażającą wizją, że do sierpnia coraz bliżej i coraz bardziej dręczącym pytaniem, czy żona jeszcze wytrzyma – nawet jeśli nie, to chyba nie pozbawi mnie marzeń, kiedy już jestem tak blisko?

SEZON STARTOWY 2016

Sezon startowy 2016 rozpocząłem urwaniem 8 minut na półmaratonie. Było naprawdę nieźle. Teraz jeszcze tylko zostały kolejne minuty do urwania na Orlenie i można było rozpocząć starty triathlonowe… Oczywiście, jak coś może pójść nie tak, to na pewno pójdzie …. nawet nie odebrałem pakietu startowego na OWM. Kontuzja stawu skokowego, jakaś grypa i nici z poprawiania wyniku – a była to, jak się później okazało, ostatnia szansa w moim życiu na poprawę wyniku w maratonie. Ale o tym później. Cóż, nie ma tego złego … sezon triathlonowy 2016 rozpocząłem od poprawy wyniku na 1/2 IM. Wszystko szło zgodnie z planem i czułem się wreszcie gotowy na podjęcie wyzwania na pełnym dystansie.

TUŻ PRZED STARTEM…

Cały rok podporządkowany miałem temu najważniejszemu startowi. Pierwsze i ostatnie zawody na dystansie Ironmana. Jedno jedyne podejście. Nie jestem w stanie nawet opisać jak bałem się, że dopadnie mnie jakaś choroba, że coś się stanie, co powstrzyma mnie przed pojawieniem się na linii startu, że przepadnie półtora roku ciężkiej pracy, a drugiego podejścia nie będzie. Wszystko musiało zagrać. Urlop załatwiłem już w styczniu. Podobnie z hotelem. Tydzień przed startem byłem już na miejscu, żeby się wyciszyć i skupić tylko na starcie. Wszystko szło zgodnie z planem. Wreszcie nadszedł dzień startu. Pobudka o 3 rano. Hura, jestem zdrowy! Wystartuję! Szybkie śniadanie, WC i w drogę na wolsztyński rynek do T1/T2. Uzupełnianie bidonów, rozkładanie rzeczy i byłem wreszcie na starcie.

3, 2, 1… START!

6 rano ruszyłem…. Pływanie i rower, czyli to, co zawsze mi słabiej wychodziło, poszło nadspodziewanie dobrze. Urozmaicone pływanie i płaska leśna trasa rowerowa na pewno wpłynęły na to, że w dobrym stanie zszedłem na bieg. Wreszcie! Nie mogłem się doczekać kiedy zejdę z roweru i zacznie się moja ulubiona dyscyplina. Pierwszy, drugi, piąty, dziesiąty kilometr i wszystko grało. Byłem mega zadowolony. Już liczyłem, jaki czas będzie na końcu trasy, kalkulowałem, przeliczałem, aż tu nagle na 15 km zacząłem się dość dziwnie czuć. Jakby mi ktoś wsadził balon do żołądka i zaczął go pompować. Potworny ból połączony z niemożnością jedzenia żadnych energetycznych batonów czy żeli zwiastował nadciągającą katastrofę… i tak się stało… Bez paliwa nie da się ukończyć maratonu, a co dopiero maratonu, po tak długim pływaniu i rowerze. Wlewane w siebie na siłę kolejne kubki coli pozwoliły mi na bieg, a w zasadzie trucht w tempie ślimaka cierpiącego na zatwardzenie, przeplatany co chwila wolnym marszem. Wiedziałem, że nie zejdę z trasy choćby nie wiem co …. i nie zszedłem. Wiedziałem, że to jest moja jedyna szansa na pokonanie tych piekielnych 226 km, dlatego truchtając, minąłem linię mety. Nie bardzo wiem jak się wtedy czułem, czy byłem szczęśliwy, czy trochę rozczarowany. Na pewno byłem zmęczony i obolały. Pierwsze słowa, jakie powiedziałem do trenera na mecie to: Udało się, nigdy więcej… Zaraz potem wykonałem szybkie telefony do najbliższych. Były gratulacje, radość, chyba trochę dumy wyczuwałem w głosie rodziny. Z mojej strony głównie były zapewnienia, że to już nareszcie koniec …

Debiut w Ironmanie

21 SIERPNIA 2016 – DZIEŃ PO…

Pakowanie się w drogę powrotną do domu to była droga przez mękę. Mięśnie miałem tak zmęczone i zniszczone, że wejście na hotelowe pierwsze piętro pokonywałem bez przesady na 3 razy. Wszystko wreszcie było gotowe i mogłem wracać do domu. Jeszcze tylko kolejny rzut oka na medal i …. zaczęło się. Analizowanie krok po kroku całego startu, tego, co nie zagrało, organizacji imprezy… do tego ten medal z kajakarzem ….

Wiedziałem, że to nie było to, o co walczyłem przez ostatnie 2 sezony. Czułem straszny niedosyt, przecież zupełnie nie tak miał wyglądać start. Organizacja zawodów, balon w brzuchu, kajakarz… wszystko to zepsuło mi radość z tak naprawdę osiągniętego celu. Kiedy dotarłem do domu, w oczach żony zobaczyłem, że z jakiegoś powodu ona już wiedziała, że nie jestem zadowolony i że to jeszcze nie koniec jej i mojej walki na dystansie Ironmana.

Tego wieczora miałem jeszcze krótką rozmowę z trenerem…
Jesteśmy k..wa zapisani na Frankfurt w przyszłym roku.
Wiedziałem….

O tym, jak w roku 2017 przełamaliśmy wszelkie schematy treningowe, jak nieszablonowo wyglądał cały sezon i o mistrzostwach Europy Ironman we Frankfurcie, napiszę w następnym odcinku…


Sebastian Hoffman | brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

polecane artykuły

Ja, Dorota

Ja Dorota - Ironman Kopenhaga

Pech i szczęście w jednym – Ironman Tallinn

Ironman Tallin

Ironman Austria okiem supportu

ironman austria