Triathlonowe medytacje

Triathlonowe medytacje

Pierwszym razom towarzyszą te emocje, których woń pamiętamy do końca życia… Pierwszy dzień w szkole, pierwszy pocałunek, pierwszy samochód, pierwszy seks… a teraz pierwszy triathlon.

Z wiekiem te pierwsze razy znajdują w nas zupełnie inną, nową przestrzeń, ale ich woń niezmiennie nas nęci. Jest ona może bardziej wysublimowana, nieco mniej obezwładniająca i panujemy nad nią. Nie zmienia to jednak tego, że ZAPACHU nowych doznań ciągle pragniemy, że wciąż jesteśmy jego głodni. Piszę o tym doznaniu jako o zapachu, bo to doznanie empiryczne i głębokie…jak oddech przy wyjściu z wody, jak woń szkolnego holu po przekroczeniu progu starej podstawówki. 

Gdyby ktoś zapytał mnie dziś, czy tak właśnie wyobrażałam sobie mój pierwszy start w wymarzonym triathlonie,  odpowiedziałabym bez namysłu: Tak! Dokładnie tak! 

Mój debiut w triathlonie nie pachniał pierwszym razem. Przyniósł mi skomasowaną i uderzającą z naporem wyzwania  kumulację znanych mi impulsów.

Znany Wam Paweł Różański – dla mnie Pablo, mój trener i mój mentor – podczas przygotowań do pierwszego startu serwował mi bowiem fiolki z odczynnikami doświadczeń i doznań w różnych nasyceniach i niepowtarzalnych intensywnościach. 

Struktura tych mieszanek, którymi karmił mnie Trener podczas naszego pieciomiesięcznego laboratorium przygotowań,  pozwoliła mi na skonstruowanie planu działania, na wypracowanie palety znanych mi już odczynników, na obeznanie się z serią chemicznych i fizycznych reakcji.

PIERWSZY START

Nozdrza rozchylone jak u dzikiego konia wciągały zapach wyzwania na starcie, jak i na drugim i trzecim etapie wyścigu. Wszystkie napotkane chwile były już zmapowane, dzięki ciężkiej… bardzo ciężkiej treningowej pracy… Nie byłam nieomylna. Dałam złapać się w sidła ego. Kuszona byłam pozorną słodkością zapachu pionierów…. To głupie. Wiedziałam to w tamtym momencie, a dzisiaj wiem to jeszcze dobitniej. To głupie, szczególnie w czasie debiutu.

W praktyce wyglądało to tak: 

PŁYWANIE

Ustawiłam się w pierwszej lini startowej…

Po tym, jak przepłynęły po mnie dwie fale osób, otępiałe zmysły zawiodły mnie prawie ku rezygnacji. Mętnym wzrokiem szukałam żółtej łodzi ratunkowej. Chciałam dopłynąć, odetchnąć z ulgą i powiedzieć: ”NIE CHCE! Zabieram się stąd. Spróbowałam. Nie tym razem. Nawet nie zdążyłam włączyć Garmina…”.

A przecież na basenie, a później na wodzie otwartej czułam się bardzo pewnie… Miałam obraz treningów przed oczami. Próbowałam kilka razy na nowo rozpocząć kraul i płynąć… ale dusiłam się! Tchu brakowało mi nawet w momencie, gdy po prostu spławikowałam. Pianka mnie krępowała, wręcz dusiła! Zaczęłam myśleć o tym, jak w trakcie spokojnego unoszenia się na wodzie ją rozpiąć…

Wpadłam w PANIKĘ. A może ona zewsząd znajdowała drogi do mnie, do mojego wnętrza… 

Uświadomiłam sobie w końcu, że to, co się ze mną dzieje, to nic więcej, jak właśnie ona. PANIKA. Znam jednak doskonale tę woń. Miałam „przyjemność” oswajać ją przez pierwsze trzy miesiące treningów z Pablo. A zaczynaliśmy od zanurzania głowy pod wodę! Ciągłe przełamywanie strachu i ciągłe jego powroty. To nie żart. Panika rodziła się, wzrastała i pętliła się wokół ciała. Przełamywanie jej było dużym wyzwaniem.

Kiedy byłam dzieckiem, topiłam się. Miałam więc w sobie potworny strach przed zanurzaniem głowy pod wodę… Ta prosta z pozoru czynność zajęła nam 30 minut. Tak wyglądała moja pierwsza lekcja pływania. Sromotna porażka, lekcja pokory i wyrzeźbiony w trudach  maleńki postęp, okupiony panicznym strachem. Pamiętam dobrze ten wysiłek. Nazywam to przekornie eksperymentem pierwszej wody.

Lekcje, które przechodziłam w trakcie przygotowań dały mi siłę, aby PRZEJŚĆ PRZEZ DEBIUTANCKI CHRZEST. Płynęłam więc dalej. Na przekór przeciwnościom, rozpoczęłam zmagania od początku. Ego pluskało się na powierzchni, a ja ze wstydem płynęłam żabką. Wciąż brakowało mi tchu. W głowie przechodziłam ten sam proces, który przerabiałam przez trzy pierwsze miesiące treningów. Udało się. Zaczęłam płynąć swobodnie. Dokładnie tak, jak robię to na standardowych treningach.

Chcę być w pewnej kwestii szczera. To była nieprzerwana sinusoida. Panika, duszenie, myśli – powtarzały się do końca konkurencji, ale ich intensywność była coraz mniejsza. W ścisku zawodników mijałam boje. Dotykałam palcami zamulonego i pełnego wodorośli dna, które wyciągałam przy każdym machnięciu ręką. Płynęłam. Czułam na stopie czyjąś dłoń. Płynęłam. Wybiegłam w końcu na ląd. A moje ego wciąż sunęło się po tafli wody …

Pływanie mialam za sobą pastedGraphic.png

T1

Pokonałam ten odcinek dość sprawnie. To tylko kilometr pod góre. Szczęśliwie okazało się, że woda, pomimo psychicznej walki, nie odcięła znacznej ilości kuponów siły zbieranych przez miesiące przygotowań.  Pamiętałam jednak o jednym. Aby zdjąć z barkow plecak z ego. Zostawić przed linią startu  wszystkie pozory i zapomnieć o motywie ścigania się.

ROWER 

Jedyne myśli,  jakie miałam w głowie to włączyć Garmina, pedałować, pić regularnie i trzymać tępo.

Celem była średnia prędkość 30km/h.

Udało się .. ale dzięki czemu…?

Tutaj najważniejszym czynnikiem wzmacniającym była znana mi z innych obszarów energia ludzka. Preferuję sporty indywidualne, bo nie lubię sytuacji, gdy muszę liczyć na kogoś innego. Ale tutaj wsparcie przyszło samo, bez jakiejkolwiek interesowności..

Kolega z klubu, którego w praktyce widuje się 5 razy w życiu przez parę minut i zamienia się nie więcej niż 20 zdań… podjechał w momencie mojego chwilowego osłabienia. Wyprzedzał mnie i przejeżdżając obok z uśmiechem powiedział: Anka dawaj! Nieważne, w jakie ubrał to słowa. Jego postać emanująca czystą intencją wsparcia, dodała mi tyle energii, że na kolejnych kilometrach wymijałam się z nim kilka razy. W końcu go wyprzedziłam. 

Dziękuję Kolego z klubu za te pokłady mocy! To nauczyło mnie, jak ważni są ludzie, którymi się otaczamy, nawet jeśli w przegadanym życiu ważą nie więcej niż 20 wspólnych zdań…

BIEG

W pewnym sensie czułam potrzebę odwdzięczenia się. Biegłam ze wspomnianym Kolegą pierwsze 5 km. Kolejne 5 km biegłam sama. Zaskakujące dla mnie było to, że samotnie biegło mi się gorzej. Już pod koniec wyprzedziły mnie dwie zawodniczki. Tuż przed metą. To moment, który chcę zapamiętać i zapamiętam z pewnością na długo. Moment mojego pierwszego finiszu niesie ze sobą dwa wrażenia. Eskcytacja sukcesem finiszu. I porażka. Słabość. Wyczerpanie.  Pamiętam, że walczyłam. Teraz wiem też, że byłam na mecie na kilometr przed jej przekroczeniem. 

Triathlonowe medytacje

DZISIAJ

Nieważne jak to nazwiesz. Woń, smak, doznanie, doświadczenie … To wszystko to emocja, która nadaje sens życiu poprzez jego nieustanne doświadczanie. 

Obserwacja i doświadczanie na kolejnych etapach rozwoju. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć. TO DROGA JEST CELEM! Nie cel w postaci finiszu. Jego nie ma, jeśli nie ma ścieżki usłanej emocjami. Finiszu nie ma, jeśli nie nauczysz się smakować goryczy niepowodzenia i wąchać zapachu wyciskanego potu, jeśli nie nauczysz się przełamywania obaw, strachu i zmęczenia oraz kolekcjonowania wiedzy o samym sobie i przetwarzania tego w siłę! 

Śmiem twierdzić, że triathlon okazuję się być tutaj środkiem do celu. A jest nim celebracja tych chwil, które pozwalają mi wzrastać w świadomym doświadczaniu życia. Ten moment, w którym zaczynasz KOCHAĆ PROCES bardziej niż cel sportowy, to moment, w którym zwyciężasz siebie dla Siebie. To też moment, w którym sport staje się dla Ciebie bezkonkurencyjnym nauczycielem życia. Staje się sposobem na życie. 

Gdy naukę doświadczania przeniesiesz na inne pozasportowe sfery życia, to świadomość jedności ciała i umysłu, do którego zaprowadziła Cię Twoja sportowa droga – pozostanie..

Widzę piękno. Nie tyle debiutu, co wszystkich treningów, ludzi buforów, chwil zawachania, porażek oraz małych i większych sukcesów. Dlatego wiem, że kiedy trener Pablo mówi do mnie przed zawodami: “Mam nadzieje, że popelnisz błąd “, to jest to wyraz największej troski i niezawodnej opieki trenerskiej. 

Za ten najwyższy poziom, za tę drogę – dziękuje Trenerze!


Anna Annomalia | komentarze 2

Liczba komentarzy: 2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

polecane artykuły

Ja, Dorota

Ja Dorota - Ironman Kopenhaga

Pech i szczęście w jednym – Ironman Tallinn

Ironman Tallin

Ironman Austria okiem supportu

ironman austria