IM Zurich po drugiej stronie lustra



W mojej relacji z IM Switzerland w głównej mierze skupię się na opisie trasy z mojej perspektywy, a dokładną relację z samego wyścigu zostawiam Krzyśkowi.

Przejechane 1350 km bez przygód w 14 h. Tak można by zacząć opis Krzyśka, Arka i mojej przygody w szwajcarskim Zurichu. Na miejsce startu przyjechaliśmy o godzinie 21 w środę. Start był przewidziany na niedzielę, wiec mieliśmy bardzo dużo czasu, by zrobić zarówno selekcję trasy, powłóczyć się po mieście, poczuć klimat zawodów, jak i wyciszyć się przed godziną zero.

Następnego dnia po przybyciu, czyli we czwartek, pojechaliśmy na objazd trasy kolarskiej. Stwierdziliśmy zgodnie, że co dotyczy startu robimy najszybciej jak się da, czyli działamy w myśl zasady: co możesz zrobić dzisiaj, zrób dzisiaj. Szwajcarski bike course to dwie pętle po 87,5 km z łączną sumą przewyższeń 1400 m. Tak się przypadkowo zdarzyło, że szukając największych dwóch podjazdów (planowaliśmy przejechać tylko tę część trasy), trafiliśmy na oficjalny objazd ze sporą grupą zawodników. Objazd był bardzo fajnie zorganizowany: z osobą prowadzącą omawiającą punkty newralgiczne na trasie, eskortą czterech motorów, zapewnieniem batonów energetycznych, oznaczeniem zawodników. Pierwsze 30 km trasy kolarskiej to lajcik – lekko z górki przy fantastycznym widoku jeziora. Do tego miejsca trasa pod względem widokowym, jak i tempowym to 10/10. Cała zabawa zaczyna się od 30 km – mamy tu 4 solidne podjazdy o zróżnicowanym poziomie trudności, ale każdy po 2-3 km. Generalnie jest co na nich robić. Każdy podjazd kończy się zjazdem – mocna prosta w dół, który spokojnie można określić jako banalny. Duża, otwarta przestrzeń pozwala puścić się na krechę bez myślenia o hamowaniu. Na całej trasie były zaledwie dwa techniczne i bardzo strome zjazdy z wysepką, zakończone 90-stopniowym skrętem. Jakość asfaltu to takie 7/10. Zurich pod tym względem w zestawieniu z Klagenfurtem wypada blado… bardzo blado. Ogólnie trasa selektywna, szybka, ale raczej dla osób umiejących jeździć po górach.

Po chwili odpoczynku pojechaliśmy zobaczyć jezioro Zuryskie i sprawdzić akwen. Sam widok przypomina do złudzenia austriackie jezioro Wörthersee. Setki żaglówek, kolor i niespotykana przejrzystość wody, plaże i Alpy! Te ostatnie robią piorunujące wrażenie. Możemy podziwiać piękne, ośnieżone szczyty sięgające powyżej 4000 m n.p.m. Także płyniesz na fali (jest spora ze względu na duży ruch motorowodny) i jak już Ci się zaczyna nudzić, możesz sobie popodziwiać górskie widoki. Co ciekawe, zarówno Klagenfurt, jak i Zurich w tym roku mają bardzo wysoką temperaturę wody. W pierwszej lokalizacji mieliśmy 25,5 stopnia,  a w drugiej 23,5. Na oficjalnym briefingu podano 22,5 stopnia.

STARTY

Sobota. Na pierwszy ogień poszedł Paweł, który debiutował na olimpijce. W tym roku jest więcej pływania bez pianek niż pływania w piankach. Więc informacje o braku pianek przekazałem zawodnikowi na kilka minut przed startem. Start zaplanowany był na godz. 10:00. Jezioro spokojne, bez fali. Po pływaniu do zrobienia cztery pętle rowerowe z epickim podjazdem pod Heartbreak Hill. Zawał serca murowany??? , ale w końcu nazwa zobowiązuje. Na biegu 2 pętle po zacienionej trasie, całkowicie płasko. Całość po trasie IM. To był piękny debiut i padła deklaracja na pełny dystans za rok – musiałem to napisać ?

 

Niedziela. Start Krzyśka – debiut na dystansie IM. Pobudka o 5 rano. Leje. Szybkie śniadanie, toaleta i wyjazd. Szukanie miejsca do parkowania to był bardziej swiss nightmare, a nie american dream. Stwierdziliśmy więc zgodnie z Krzyśkiem, że sam idzie na start, a ja szukam miejsca i dojadę rowerem. Znaleźliśmy się dosłownie 2 minuty przed startem. Przekazanie szat, szybka piątka i start. Puszczano 8 zawodników co 5 sekund. Wyznaczono 5 sektorów tempa pływania: od poniżej 60 min do powyżej 90 min. Na środku jezioro troszkę falowało. Do przepłynięcia była jedna pętla w kształcie litery T. Co ciekawe, start był w innym miejscu niż wyjście z wody. Po godzinie i 6 minutach Krzysiek stanął na niebieskim dywanie i poleciał do strefy zmian.

IM Zurich po drugiej stronie lustra

Rower to gonitwa i dylematy: czy i co podać biało-czerwonemu dzikowi i gdzie tu pyknać fajne zdjęcie. Jako, że z Łajomingu zgarnąłem swój rower, miałem pełen komfort przemieszczania. Appka umożliwiała śledzenie punktu “KS”na trasie, dzięki czemu mogłem łatwo Krzyśka zlokalizować i szukać możliwości, gdzie by tu przeciąć najsprawniej trasę, by zadać mu proste pytanie: „co potrzeba?”. Krzysiek robił swoje i po 6h i 35 min wyruszył na bieg. [Limit: pływanie ze strefą T1 i rowerem trzeba skoczyć po 10h.]

IM Zurich po drugiej stronie lustra

Trasa biegu to najlepiej strzeżona strefa zawodów ?. Rower od biegu odgrodzony barierkami, przejścia tylko w wyznaczonych do tego miejscach, całość pilnowana przez 1000 wolontariuszy… wszelka pomoc zawodnikowi na trasie zarówno kolarskiej, jak i biegowej jest jednoznaczna z dyskwalifikacją. Żebym wpadł na to wczesniej Krzysiek byłby 1. w kategorii. Bo z przyjemnością pomógłbym całej dwunastce, która była przed nim ?.

Co do samego wyścigu, to jestem dumny i śmiało mogę powiedzieć, że chłop zrobił, co się dało. Absolutnie wszystko. Nie ma sensu rozwodzić się nad tym, jak i gdzie uciąć można było te 6 minut potrzebne do zgarnięcia słota. To był bardzo bardzo dobry wyścig.


Paweł Różański | komentarze 2

Liczba komentarzy: 2

  1. Jeszcze raz ogromne gratulacje dla Krzysia ,którego debiut na pełnym dystansie absolutnie zachwyca !!!Brawa dla Pawła oraz bezkonkurencyjnego Trenera będącego nieocenionym wsparciem!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

polecane artykuły

Ja, Dorota

Ja Dorota - Ironman Kopenhaga

Pech i szczęście w jednym – Ironman Tallinn

Ironman Tallin

Ironman Austria okiem supportu

ironman austria