Od balerona do Irona



Dlaczego tak się stało? Dlaczego wybrałem triathlon i to na pełnym dystansie? Co takiego jest w człowieku, że zmusza się do niebotycznego wysiłku i przezwycięża własne słabości? Może Ci, którzy siedzą cały czas w sporcie szukają ciągle nowych wyzwań, idą tak zwaną siłą rozpędu… U mnie tak nie było.

A było tak.

PRZEBUDZENIE

Przebudziłem się w 2011 roku, dokładnie na wiosnę, bo był to czas Świąt Wielkanocnych. Wtedy rozpoczęła się nowa era “Mariano Italiano”. Moje życie dzielę na to przed rozpoczęciem przygody ze sportem amatorskim i po rozpoczęciu przygody. Do tego czasu pędziłem życie spokojnego informatyka. Siedziałem w pracy, siedziałem po pracy, siedziałem, gdzie mogłem. Zero ruchu. No może z lekkimi przebłyskami. Wstawałem, kiedy trzeba było podejść do lodówki i ogarnąć coś do jedzenia. Czyli całkiem często. Owej wiosny 2011 r. przy wzroście 175 cm poszczycić się mogłem wagą 100+, czyli setka z małym hakiem.

Od balerona do irona

Zaczęło się od zakładu ze szwagrem. Po świątecznym śniadaniu oznajmiłem, że od jutra się odchudzam. Wszyscy ryknęli śmiechem. Wtedy padł zakład. Jeżeli do 1 grudnia zrzucę wagę do 85 kg, to szwagier stawia wyjazd na narty w Alpy. No i poszło. W końcu dostałem bodziec do działania.

Od maja 2011 r. zacząłem biegać 4 razy w tygodniu po 4-5 km. Po dwóch tygodniach jeden trening biegowy zamieniłem na rower, co znacznie odciążyło moje stawy. Szło dobrze i przez pierwszy miesiąc schudłem 7 kg. Jednak nadchodzące wakacje nie wróżyły nic dobrego. W czerwcu w ciągu 2 tygodni odbiłem 2-3 kg i wiedziałem, że nie będzie łatwo. Wtedy stwierdziłem, że muszę mieć jakiś cel pośredni. Najlepiej coś grubego, tak jak ja 😉 Postanowiłem więc przy okazji zrobić coś, na co nigdy wcześniej nie było mnie stać. Wymyśliłem, że przebiegnę maraton. Kiedy? W październiku tego samego roku ☺. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem było rozpowiedzenie wszystkim znajomym, że przebiegnę 42km 195m. Poszedłem do sklepu, aby kupić profesjonalne buty do biegania, a sprzedawca dziwnie się na mnie patrzył. Grubas mówi, że potrzebuje buty na maraton!

Biegałem dalej 3 razy w tygodniu i raz w tygodniu robiłem trening na rowerze, wydłużając stopniowo dystans treningu. Wraz ze zwiększaniem dystansu, coraz efektywniej gubiłem wagę. Pod koniec lipca ważyłem już 87 kg i robiłem wybiegania do 30 km. Pierwszy zaplanowany maraton przebiegłem w Poznaniu (14.10.2011) w czasie 3:58. Następny na wiosnę 2012 roku z czasem 3:29 (waga 74 kg). Jesienią tego samego roku w Berlinie pobiegłem dystans królewski w czasie 3:10:51 (waga 71,8kg).

OD BIEGANIA DO TRIATHLONU

W tym czasie zaprzyjaźniłem się z byłym kolarzem Krzysztofem Murdzą, który wciągnął mnie trochę w maratony MTB. Biegaliśmy, jeździliśmy na rowerach, braliśmy udział w amatorskich wyścigach biegowych i rowerowych. W 2013 roku stwierdziliśmy, że czas połączyć w całość nasze pasje. Dołożyliśmy pływanie i wyszedł triathlon. Debiutowaliśmy w Poznaniu na dystansie 1/4 IM.

Ale fajny jest ten triathlon. Od razu się w nim zakochałem. Fajny, urozmaicony trening z trzema dyscyplinami. Spodobało mi się. Po zakończeniu sezonu startowego zacząłem snuć marzenia.

A może by tak zrobić Iron-a? Nieeeeee… Kto normalny robi coś takiego? Ale zaraz… Kto normalny szykuje się w pół roku od zera do maratonu? Przecież ja to zrobiłem! Wszystko jest do zrobienia.Trzeba tylko wyznaczyć cel i mieć odpowiednio dużo determinacji. Wszystko jest w naszej głowie.

Tym razem plan był bardziej dalekosiężny. W przyszłym roku planowałem 2 starty w ¼ IM oraz jedną “połówkę”. Jak się potem okazało, nie było to takie proste. W 2014 r. pierwszy start kontrolny w Sierakowie ¼ IM poszedł według planu, natomiast w Szczecinie nastąpiły pewne komplikacje, które nauczyły mnie pokory.

NIE JESTEM “NIEZNISZCZALNY”

Do Szczecina przyjechaliśmy w dniu zawodów. Odebraliśmy pakiety startowe i zaczęliśmy przygotowywać się do startu. Wstawiliśmy rowery do strefy zmian. Kompletując sprzęt, zorientowałem się, że nie wziąłem czapki na bieg. Spojrzałem w niebo i stwierdziłem, że dzisiaj raczej nie będzie potrzebna. Zaczęło mżyć, więc zmieniłem jeszcze szkła w okularach na przezroczyste i stwierdziłem, że jestem przygotowany. Na 15 minut przed planowanym startem ubrałem się w piankę i udałem się na start. Z racji tego, że w miejscu, gdzie mieliśmy pływać odbywał się normalny ruch statków, dopiero bezpośrednio przed startem zaczęto ustawiać boje. Pech sprawił, że trochę się to wydłużyło i cały start przesunął się o jakieś 20-30 minut. W tym samym czasie wyszło słońce i z nieba spłynął na nas żar. Staliśmy jak sardynki w tych piankach i pociliśmy się na brzegu… Wreszcie ustawili boje i można było wejść do wody.

Największą moją traumą była w tamtym czasie nawigacja w wodzie. Jednak w Szczecinie nie było najgorzej. Mogłem kontrolować odległość od brzegu, a i fale były jakby mniejsze. Jak na moje możliwości, z wody wyszedłem dość wysoko, bo w okolicach 150 miejsca (wcześniej plasowałem się raczej pod koniec stawki). Potem miałem w miarę rozsądną zmianę i zacząłem pedałować. Tu już było lepiej 1:23:57 i dwudziesty czas roweru. T2 i bieg. Dwie pętle po starówce w pełnym słońcu i po dość pofałdowanym terenie. Wciąż powtarzałem sobie, że nie mogę zwolnić. Bieganie to przecież mój konik.

Mieliśmy dwie strefy z wodą na 5-kilometrowej pętli. Piłem 2 – 3 łyki i do przodu. Takie przyzwyczajenie z maratonów. Powtarzałem w myślach: nie zatrzymywać się. Na drugiej pętli organizm domagał się jednak zwolnienia. NIE, nie mogę. Motoryka pchała nogi mimo, że reszta ciała już niedomagała. Ostatnia prosta, zakręt i zaraz meta. Szykuje się dobry wynik, więc nie mogę zwolnić. Może tylko troszeczkę, ale za chwilę, za zakrętem. Niestety zakrętu już nie pamiętam. Zostało mi 500-600 m do mety… może niecałe. Wolontariusze złapali mnie, jak słaniałem się na nogach. Ocknąłem się w karetce. Nie jest dobrze. Słabo się czuję. Nie pamiętam, co się stało. Jestem mega przestraszony. Po kilku minutach przechodzi. Próbują mnie postawić na nogi. Wychodzę z karetki, a raczej mnie wyprowadzają. Siadam na schodkach, ale dalej słabo się czuję. Zaraz odpłynę. Z powrotem do karetki i EKG. Ratownik pyta mnie, czy chcę jechać do szpitala. Nie wiem, co robić. Decyduję się na szpital. Po drodze dochodzę nieco do siebie. Na oddział idę już na własnych nogach, podpierany przez ratownika. Jak się okazało mam 40 stopni i udar cieplny.

RESET I WSZYSTKO OD NOWA

Cała ta sytuacja nauczyła mnie pokory. Dystans był niewielki, bo to tylko ¼ IM. Poza tym człowiek posiada mechanizmy obronne. Miałem do nich bezgraniczne zaufanie. Ale tamtego dnia determinacja była tak duża, że ignorowałem wszelkie znaki ostrzegawcze. Od tamtej pory trenuję “z głową”.

Po tym incydencie o starcie w ½ IM mogłem sobie pomarzyć. Odpoczywałem więc trochę i zacząłem zastanawiać się nad tym wszystkim. Żona, dwie córki i trzecia w drodze. Czy to jest tego warte, aby stawać na krawędzi? Zacząłem spokojnie trenować i robić tylko te treningi, które mnie cieszą. Spokojna jazda na rowerze. Spokojne pływanie i bieganie. Bez mocnych akcentów. Do końca roku zrezygnowałem z wszystkich większych startów i robiłem tylko mniejsze lokalne wyścigi. Marzenie o pełnym dystansie IM odeszły gdzieś na dalszy plan.

Na wiosnę 2015 zaplanowałem dwa starty na dystansie ¼ IM (Sieraków na spokojnie i Szczecin na przełamanie traumy) oraz lokalny Cross Triathlon w Ośnie Lubuskim.

Tym razem poszło wszystko OK i bez dodatkowych przygód, a w Ośnie Lubuskim zająłem 2. miejsce w Open i 1. miejce  w kategorii M-40.

½ IM I POKORA DO DYSTANSU

Zadowolony z sezonu postanowiłem w 2016 r. znowu przymierzyć się do dystansu 1/2 IM. Plan był taki, aby jeden start zrobić na znajomym terenie i obeznać się z dystansem, natomiast drugi start polecieć już mocniej. Zaplanowałem znów Sieraków i dystans 1/2 IM, potem ¼ IM w Radkowie, następnie start docelowy ½ IM w Poznaniu.

O trasie w Sierakowie nie trzeba dużo pisać. Jest szybka, ale i wymagająca. Na rowerze tysiąc górek i góreczek, a na biegu cross po lesie. Rower poszedł według założeń, natomiast na biegu “odcięło” mi nogi. Na ostatniej z 4 rund skurcze łapały mnie już tak mocno, że praktycznie szedłem. Mimo “odcięcia” na biegu, wynik 5 godzin i 14 minut był bardzo satysfakcjonujący. Wiedziałem już z czym to się je i w Poznaniu sporo zdjąłem z czasu. Start poszedł bardzo dobrze i wykonałem swój plan MAX: 4:58:36.

I znów zacząłem się zastanawiać czy jestem już gotowy, aby przyjąć wyzwanie i podjąć się startu na pełnym dystansie. Tylko jeżeli na ½ IM jest tak ciężko, to jak trzeba trenować, by zrobić pełen dystans? Nie chciałem już chodzić po omacku. Zacząłem zastanawiać się nad trenerem. Potrzebowałem kogoś, kto będzie mógł przeprowadzić mnie przez proces przygotowań. Tak, żebym nie musiał iść pełnego maratonu ☺.

Tu znowu pojawił się kolega Krzysztof. Zadzwonił do mnie i mówi, że chce się przygotować do połówki IM w Gdyni i że znalazł takiego Pawła z Warszawy i że ma dobre opinie. Siadłem do komputera i pierwsze, co sprawdziłem czy sam startował na pełnym dystansie. Ok, startował. Czyli zna problem od środka. Poszperałem i zdecydowałem się. Zadzwoniłem, umówiłem się i ciach. Klamka zapadła.

Rok 2017 jest rokiem Ironmana. PolskaMan 2017 w Wolsztynie.

We wrześniu 2016 r. przytrafiła mi się jeszcze przepuklina pachwinowa. Uzgodniłem wszystko z lekarzem oraz Pawłem. Do dnia operacji mogłem wykonywać tylko lekkie treningi. W listopadzie zabieg i po 3 tygodniach znów mogłem wychodzić na lekki rower. Po 4 tygodniach mogłem wejść już na większe obciążenia. Grudzień szedł już pełną parą.

Współpracę z Pawłem uważam za bardzo udaną. Nie ma czasu na nudę. Ciągle nowe bodźce treningowe.

Dodatkowo miałem nieoceniony bodziec rywalizacji z kolegami: Bartkiem (pseudonim Ireneusz lub Tenor) oraz Łukaszem (pseudonim Kowal). Chłopaki są młodsi o ponad 10 lat i miło jest się z nimi ścigać. Oni próbują dorwać starucha, a ja się nie daję. Często razem trenowaliśmy i razem startowaliśmy.

Sezon 2017 pod okiem Pawła zapowiadał się świetnie. Większość startów kończyła się dobrym wynikiem, a w drugiej połowie sezonu nie było startu, w którym nie stałbym na pudle. Machina rozbujana przez Pawła zaczęła zbierać żniwa.

WRESZCIE NADESZŁA GODZINA „O”. Start na pełnym dystansie IM.

Do dystansu podszedłem z pełną pokorą. Jak to się mówi, miałem „PEŁNE GACIE”.

PŁYWANIE 3.8 km, ROWER 180km i BIEG 42.195m. Jak tego dokonać? Co mnie czeka na trasie? Same pytania bez odpowiedzi. W nocy prawie nie spałem. Całą noc lało. Tuż przed godziną szóstą ulewa ustała i pozostała tylko mała mżawka.

PŁYWANIE

Najbardziej obawiam się pływania. Lubię pływać, ale start w tłumie zawsze powoduje u mnie niepokój. Tu było inaczej. Dystans nie jest dla ludzi z pierwszej łapanki i w Wolsztynie do pełnego IM przystąpiła niecała setka ludzi. Płynąłem w totalnym komforcie, a odległości od poszczególnych zawodników były tak duże, że zawodnicy nie przeszkadzali sobie nawzajem. Drugą połowę dystansu przepłynąłem w nogach innego zawodnika, co pozwoliło mi zaoszczędzić trochę sił na kolejne etapy. Po dopłynięciu do brzegu okazało się jednak, że czas pływania był o wiele dłuższy niż zakładany. Planowałem zrobić pływanie w granicach 1:10, a wyszło 1:20. Jak się później okazało, błędnie ustawione boje dodały do dystansu około 500m dodatkowego pływania.

OD BALERONA DO IRONA

ROWER

Trasa rowerowa w Wolsztynie, mimo 6 kółek i zarazem 6 nawrotów, okazała się bardzo szybka. Trzeba było tylko nie podpalać się i od początku do końca realizować założony plan. Cel: 200-210 Watt cały czas. Wyłączyłem nawet z głównego ekranu zegarka pole prędkości, żeby mnie nie korciło do podkręcania tempa. Zacząłem z mocą 210 Watt, ale po około połowie dystansu stwierdziłem, że może być odrobinę za mocno i zmniejszyłem generowaną moc do 200Watt. W ten sposób przejechałem cały dystans w relatywnie dobrej kondycji. Dodatkowym bodźcem było połykanie kolejnych rywali. Na początku tych z dystansu IM, a potem również tych z dystansu ½. Przez całą trasę rowerową nie wyprzedził mnie żaden zawodnik i było to bardzo budujące. Pod koniec etapu zacząłem znów doganiać zawodników z dystansu IM (zdublowanych). I tak 180 km od zawodnika do zawodnika jakoś zleciało.

Na trasie wspierała mnie żona Barbara. Na każdej pętli podawała rozrobiony bidon z ISO oraz mocno mnie dopingowała. Spisała się na medal. Nawet bidony podawała w pełni profesjonalnie (z otwartej ręki), a w życiu nigdy wcześniej tego nie robiła.

BIEG

Z roweru zszedłem dość świeży i mogłem wejść w fajny bieg.

Popełniłem jeden błąd, za który płaciłem na biegu. Miałem nakaz jedzenia pół batona co 30 min i tak robiłem, ale…. Ale ostatnie pół batona zjadłem na 20 min przed ukończeniem etapu rowerowego, a w strefie T2 nie dojadłem. Zapomniałem również o żelu energetycznym. Pierwszy żel przyjąłem dopiero na 7 km biegu. Na 15 kilometrze biegu zaczęły się kłopoty energetyczne. Lekkie zawroty głowy i mrowienie mięśni. Dojadłem szybko kolejnymi żelami oraz dopiłem Coca-Colą. Po chwili postawiło mnie to na nogi. Jednak Cola na pusty żołądek nie była wcześniej przeze mnie testowana i spowodowała kłopoty żołądkowe. Na kolejnych punktach odżywczych dojadłem arbuzem i bananami i było trochę lepiej. Po 25 km znów kłopoty i skurcze. Najgorsze były skurcze w stopę, które podwijały mi palce do środka. Nie sposób w ten sposób biec. Znów większa ilość żeli z sodem trochę poprawiła sytuację i mogłem się dalej kulać po trasie, lecz w umiarkowanym tempie. Każda próba przyspieszenia kończyła się skurczem. Ok, muszę to ukończyć i nie mogę się podpalać. Dopiero pod koniec dystansu, na ostatnim z ośmiu kółek biegowych, wróciły mi jakieś nadprzyrodzone siły i mogłem mocniej pocisnąć. Dobiegam ostatnie zakręty i wbiegam na dywanik. Wiem, że ukończyłem. Uczucie niesamowite. Żona czekała z medalem na mecie. ZOSTAŁEM IRONEM.

OD BALERONA DO IRONA

Triathon PolskaMan 2017 ukończyłem z wynikiem 10:16:54, co dało 7. m-ce w klasyfikacji open i 2. miejsce w kategorii M40-49. A w tabeli wyników przy etapie rowerowym zostało napisane 04:59:07 (1).

Warto realizować marzenia. Choć czasami może wydawać się, że są nie do spełnienia. Że są zbyt odległe dla zwykłego zjadacza chleba. Ale przy odrobinie determinacji, wszystko może się udać.


Marek Hubko | Liczba komentarzy: 1

Liczba komentarzy: 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

polecane artykuły

Ja, Dorota

Ja Dorota - Ironman Kopenhaga

Pech i szczęście w jednym – Ironman Tallinn

Ironman Tallin

Ironman Austria okiem supportu

ironman austria